literature

APH - Chaos Dnia Pewnego - DenNor

Deviation Actions

aka-kuro-ame's avatar
By
Published:
990 Views

Literature Text

PROSZĘ CZYTAĆ DO KOŃCA, BO INACZEJ PRZEGAPI SIĘ SENS!


   - Hei, Dan...
   - Wybacz, Nor, nie mogę rozmawiać... - padło po drugiej stronie słuchawki.
   - Gdzie ty niby jesteś? Twój samolot...
   - Norge, naprawdę muszę kończyć - oznajmił i się rozłączył. Zupełnie jakby nie miał być teraz tutaj, ze mną. A nawet jeśli z jakiegoś powodu jego rodzina królewska, czy tam rząd, czy jakakolwiek inna instytucja, nagle by go potrzebowała, to by zadzwonił. Zwłaszcza, że z Kopenhagi do Oslo nie leci się pięć minut, więc mógł mnie powiadomić dużo wcześniej. I nie musiałbym jak ten kołek sterczeć na lotnisku, czekając na nikogo. Ze złości mało nie cisnąłem telefonem przez całą szerokość sali. Jeszcze nigdy, po prostu nigdy nie zrobił czegoś podobnego. Nigdy się nie spóźnił, nie mówiąc, że coś takiego może się stać, przynajmniej jeśli chodzi o Oslo, bo w Kopenhadze działo się to wyjątkowo często. Nigdy jednak nie zdarzyło się, by nie przyszedł na umówione spotkanie bez uprzedzenia. I to się tyczy całej naszej znajomości, choć przed powstaniem telefonów o powodzie jego nieobecności dowiadywałem się zwykle z listu, albo przez posłańca.
   Dlatego też nie miałem pojęcia, jak zareagować. Pierwszym, co mi przyszło na myśl, było zadzwonienie do Berwalda, co też zrobiłem, zaraz po wyjściu z tego przeklętego lotniska.
   - Ja?
   - Hei, Sve. Przeszkadzam?
   - Nie. Co się stało?
   - Rozmawiałeś ostatnio z Danem?
   - Wczoraj. O co chodzi?
   - Mówił ci może o czymś, przez co nie mógłby do mnie przyjechać, ani nawet odebrać telefonu? - spytałem, z nadzieją w głosie. Berwald powinien wiedzieć. Berwald na pewno wiedział! Zawsze wiedział.
   - Nie. Nie przyjechał?
   - Nie. I nawet nie dał mi się spytać dlaczego.
   - Chcesz przyjechać? - zaproponował. Kiedyś, gdy Dan zrobił coś, przez co czułem się tak jak teraz, potrafiłem bez ostrzeżenia przyjechać do Islandii, czy Szwecji.
   - Nie. Po prostu powiedz mi, co mam robić - poprosiłem, zmieniając ton z pełnego nadziei na rozpaczliwy. Przed Sverige nie musiałem udawać. Znał mnie dokładnie takiego, jakim byłem. - Znajdź jakieś logiczne wytłumaczenie, bo mi przychodzi tylko jedno i jeśli okaże się ono prawdą, to...
   - Lukas! - przerwał mi ostro. Było to jak policzek, jednak zadziałało tak, jak tego chciałem. Uspokoiłem się trochę. - Oddychaj. Po prostu coś nagłego mu wypadło i nawet nie miał czasu zadzwonić.
   - Dzięki, Ber. Przepraszam.
   - Nie ma za co. Od tego tu jestem. - Nie wiedziałem, czy odpowiada na moje podziękowanie, czy przeprosiny, ale tak czy owak była to odpowiedź bardzo w jego stylu.
   - Jasne. Zadzwonię jutro.
   - Na razie, Luk.
   - Na razie.
   Dzięki tej rozmowie zdenerwowanie niemal zupełnie ze mnie wyparowało. Mówię "niemal", bo jednak jakiś niepokój został. I słusznie, bo mimo, iż czekałem dwa dni, Danmark się nie odezwał. W końcu nie wytrzymałem i sam zadzwoniłem. Dzwoniłem co kilka godzin przez cały dzień, ale za każdym razem natychmiastowo włączała się automatyczna sekretarka. Została mi już tylko jedna opcja.
   - Bardzo przepraszam, że niepokoję Waszą Wysokość, ale od dłuższego czasu próbuję dodzwonić się do Mathiasa i zaczynam się obawiać, że coś mogło mu się stać.
   - Ależ Mathias jest u Vincenta - odparła królowa Małgorzata. - Sądziłam, że wiesz.
   - Niestety, nie uznał, że informowanie mnie o tym jest konieczne - westchnąłem. - Dziękuję bardzo Waszej Wysokości i jeszcze raz przepraszam, że przeszkadzam.
   - Drobiazg - i rozłączyliśmy się.
   A więc Holandia. Mogłem się tego spodziewać. W końcu jeśli nie Berwald, to Vincent. Wkurzony na cały świat, a najbardziej na siebie i Danię, kupiłem bilety do Amsterdamu i, dzięki jedynemu zbiegowi okoliczności, który mógłbym w ciągu ostatnich kilku dni nazwać szczęśliwym, chwilę później wpakowałem się w samolot.
   Doskonale wiedziałem, gdzie mieszka Nederland, bo kilka razy musiałem zabierać stamtąd zjaranego w trzy dupy Mathiasa, i od razu tam ruszyłem. Nie obchodziło mnie, że jest już nieco za późno, na wizyty (do królowej Danii zadzwoniłem dosłownie w ostatnim momencie, jaki savoir-vivre dopuszcza). Wkurzony do granic możliwości trzymałem dzwonek u drzwi, póki nie otworzył mi gospodarz.
   - Lukas? Co ty tu...?
   - Gdzie Mathias?
   - Słucham?
   - Nie udawaj zjaranego, bo takiego już cię widziałem, i powiedz mi, gdzie jest ten idiota i czemu nie odzywa się od trzech dni! - krzyknąłem.
   - Nie chcesz wiedzieć.
   - Chcę w tym momencie dwie rzeczy. Wiedzieć, gdzie jest Dan i sprać go do nieprzytomności.
   - Pierwsze piętro, lewo, drzwi na prawo - westchnął, przepuszczając mnie w drzwiach. - Będziesz żałował.
   - ON będzie.
   - W to wątpię - dodał i zniknął w jakimś pokoju, a ja wbiegłem na górę, nie zdejmując nawet płaszcza. Stanąłem przed drzwiami, o których mówił Vincent, odetchnąłem głęboko i otworzyłem drzwi.
   - Danmark, ty... - zacząłem, ale to, co zobaczyłem sprawiło, że nieco zmieniłem ostatnie słowo - SKURWIELU! - bo to chyba jedyne określenie, które przychodzi człowiekowi na myśl, gdy widzi własnego chłopaka, ba! narzeczonego, pieprzącego w najlepsze siostrę kumpla. Albo, jak w przypadku Belgii i Holandii, prawie siostrę.
   - Norge? Co ty tu...? - zaczął, ale w tym momencie trzasnąłem za sobą drzwiami i jak zombie ruszyłem na dół.
   - Vincent, daj to - powiedziałem do Holandii, popalającego w salonie zioło. Popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym "a nie mówiłem?" i podał fajkę.
   - Norge. Musimy pogadać - oświadczył Dania takim tonem, jakby to on mnie przyłapał w łóźku z kim innym.
   - Kto to mówi?
   - Chodzi o to, że już cię nie kocham. A właściwie, uświadomiłem sobie, że nigdy mnie nie kochałeś, więc po co mi to?
   - Ale ja cię kocham, kretynie!
   - Kłamiesz.

   - Danmark!

   Obudził mnie mój własny krzyk. Przez chwilę nie miałem najmniejszego pojęcia, gdzie jestem i czy to, co widziałem, było zwykłym snem, czy może snem złożonym ze wspomnień.
   - Norge? - usłyszałem zaspany głos Danii po mojej lewej. Mógłbym przysiąc, że jeszcze nigdy wcześniej nie cieszyłem się aż tak na ten dźwięk.
   - Mathias! - wykrzyknąłem, niemalże się na niego rzucając. - Mówiłem ci, że cię kocham?
   - Ze dwa razy... - zażartował, obejmując mnie ciasno. - Co się stało, honning?
   - Zły sen. Bardzo zły sen. Nieważne. Wybacz, że cię obudziłem.
   - To nic takiego - zapewnił mnie. - Ja cię ciągle budzę - dodał, po czym zamilknął, jedynie raz po raz przeczesując mi palcami włosy. Dzięki temu, że nie naciskał, bym mu powiedział, co mi się śniło, sam zacząłem mówić. - Przepraszam, Nor.
   - Za co?  - spytałem z obawą, że jednak mój sen był proroczy i Dan ma zamiar mnie rzucić. Nie przeżyłbym tego drugi raz w ciągu jednej nocy.
   - Za to, co zrobiłem, a co sprawiło, że twój mózg uznał, że ta chora historia ma sens - odparł i, choć go nie widziałem, wiedziałem, że się uśmiechnął, bo zawsze to robił, gdy przepraszał mnie za głupoty.
   - Mój ty idioto...
   - Też cię kocham, Nor. Idziemy jutro na łyżwy?
   - Jasne.
   Nawet nie zauważyłem, kiedy znów zasnąłem.
Ogólnie w tym ficku chodzi o to, że podświadomość Nora zdaje sobie sprawę, że za często zachowuje się, jakby Dan był mu obojętny, i wymyśla tę porąbaną historię, jako koszmar senny. Mam nadzieję, że jednak widać, przynajmniej odrobinę, że to sen, przez całą tą chaotyczność, nienorowego Nora i niedanowego Dana. I że mnie nie znienawidzicie.

I miałam to dać dwa dni temu (1 kwietnia, dla przypomnienia), ale spałam...

Łyżwy nastąpią wkrótce. (Czyli jak będę miała rekolekcje, bo wszystkie funkcje wszystkich narządów i układów człowieka same się nie nauczą)
© 2014 - 2024 aka-kuro-ame
Comments7
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
TheNordics's avatar
Hmmm, nie wiem jak to skomentować. Pomysł świetny, DenNor, ach~ Jak dla mnie ratujesz polski fandom tej pary i po prostu uwielbiam to czytać. Zawsze sobie nieco osłodzę twoimi pracami życie^^